Belém, stolica stanu Pará jest jednym z miast w Brazylii, gdzie najczęściej pada. Moje obserwacje to w pełni potwierdzają. Gdy nie pada, można obejrzeć kolonialną starówkę oraz największy w Ameryce Łacińskiej targ Ver-O-Peso.

Ogólne wrażenie

Moje ogólne wrażenia z Belém są takie, że jest to miasto bardziej chaotyczne niż większość innych brazylijskich miast. Na starówce, czyli teoretycznie najbardziej reprezentacyjnej części miasta, jest wiele nie tylko odrapanych, ale wręcz zrujnowanych budynków. Mało zabytków, które by mnie zaciekawiły – nastawiłam się na 2-3 dni zwiedzania, a wystarczył jeden dzień. Dodatkowy wolałam spędzić za miastem, na wyspie Ilha do Mosqueiro. 

Spory chaos panuje w pobliżu największej atrakcji Belém, czyli targu Ver-O-Peso. Nieprzyjemny zapach, śmieci, bezdomni koczujący pod halą targowiska (nie było w moim odczuciu niebezpiecznie, ale wrażenie mało przyjemne, zwłaszcza ten smród). Kolonialne zabytki (ruiny fortecy) malutkie, do zwiedzenia w bardzo krótkim czasie. W centrum historycznym brak infrastruktury turystycznej – prawie nie było restauracji (poza dokami) i dosłownie zero supermarketów. 

Ruch uliczny w Belém w pierwszej chwili mnie przeraził – to znaczy w chwili, gdy wynajętym autem wyjechaliśmy na ulicę. Byłam wcześniej kilka razy w Indiach i ulice Belém bardzo mi przypominały to, co się działo w Delhi. Tylko jakiś cud oraz wyjątkowe umiejętności Marka (mojego męża, który siedział za kierownicą) sprawiły, że nie było obtarć ani kolizji. Na szczęście potem, gdy wracaliśmy do Belém oraz kolejnym razem gdy wypożyczyliśmy tu samochód, wrażenie było już lepsze, ale może się przyzwyczaiłam.

Jednym słowem, samo Belém mnie nie zachwyciło, chociaż uważam, że ze względu na historię miasta warto było je odwiedzić, nawet na krótko. Natomiast okolice miasta są warte uwagi – zwłaszcza wyspy Mosqueiro i Marajó. Żałuję, że nie dotarliśmy na Marajó, bo to największa wyspa rzeczna na świecie i przypominam sobie, że nawet na maturze z geografii coś o niej mówiłam 🙂 Niestety sensowny plan wizyty powinien zawierać przynajmniej jeden nocleg, którego nie zaplanowałam. Tak że może jeszcze kiedyś tam wrócę, specjalnie z myślą o wyspie Marajó.

Kilka informacji o Belém

Belém zostało założone przez Portugalczyków (a jakże!) w 1616 roku. Jest strategicznie położone w delcie Amazonki, nad zatoką Baia de Guajará. Na przełomie XIX i XX wieku ta lokalizacja była wielkim atutem, ponieważ do miejscowego portu trafiał kauczuk, przywożony statkami z głębi Amazonii. A stąd udawał się w dalszą podróż, tym razem przez Atlantyk. Boom kauczukowy doprowadził do rozkwitu Belém, które podobnie jak Manaus, było wtedy bardzo atrakcyjnym miastem do życia. Poza przybyszami z innych brazylijskich stanów, osiedlały się tu wtedy także rodziny z Europy.

Stolica stanu Pará liczy nieco mniej mieszkańców niż Warszawa: ok. 1,5 miliona. Obszar miejski Belém dzieli się na część kontynentalną i wyspiarską – w jego granicach leżą 42 wyspy i wysepki, z których największa jest Ilha do Mosqueiro. Temperatura w Belém jest przez cały rok wysoka – najniższa jaką zanotowano to 18,5 stopnia. Pada tu niemal codziennie, zwłaszcza po południu, bez względu na to, czy w regionie występuje akurat pora sucha czy deszczowa.

Przylot do Belém

Przylecieliśmy do Belém lotem TAP z Lizbony, który trwał ok. 7 godzin. Lotnisko w Belém nazywa się Val-de-Cans (lub Val-de-Cães), co kojarzy się z psami (po portugalsku cão to pies, chociaż w Brazylii używa się raczej określenia cachorro). I rzeczywiście, istnieją 2 wyjaśnienia tej nazwy. Jedno z nich jest takie, że kiedyś znajdowała się tu fazenda ze schroniskiem dla psów. A drugie wytłumaczenie mówi, że w tym regionie mieszkali dawniej starsi niewolnicy (po łacinie canus – ktoś o siwych włosach). W każdym razie nazwa lotniska i dzielnicy wydaje mi się ciekawa. Na lotnisku działa bezpłatny internet, a kurs Uberem na stare miasto kosztuje 20-30 reali. Taksówka na tej samej trasie to równe 50 reali (2019 rok).

Zatrzymaliśmy się w hotelu Hotel della Luna na starówce. Wybrałam go głównie ze względu na bliskość targu Ver-O-Peso i innych atrakcji, które zamierzaliśmy odwiedzić. Hotel jest utrzymany w kolonialnym stylu, w odnowionej kamienicy, a opinie na booking.com zachęciły mnie to tego wyboru i okazał się bardzo dobry. W hotelu można płacić kartą (w moim przypadku: Revolutem), internet działa bez problemu, śniadanie jest smaczne, a na parterze hotelu oraz w budynku obok działają restauracje: Le Bistrot i Recanto da Sé. Tak się składało, że stołowaliśmy się w tej drugiej, gdzie w porze obiadowej było jedzenie na wagę.

Nad zatoką Guajará

Pierwszym miejscem, w jakie się udaliśmy po śniadaniu, było nabrzeże zatoki Guajará z zespołem zabytków Feliz Lusitânia. W jego skład wchodzi m.in. kolonialny budynek Dom 11 Okien (Casa das 11 Janelas) oraz ruiny fortecy Forte do Presépio. Fortecę wzniesiono w XVII wieku, aby bronić miasta przed holenderskimi i francuskimi inwazjami. Dziś jest tu małe muzeum. Z kompleksu Feliz Lusitânia roztacza się też widok na zatokę, więc można zrobić sobie krótkie przerwy w zwiedzaniu, żeby stanąć przy barierkach i popatrzeć na wodę. 

W sąsiedztwie położone jest miejsce, które uważałam za najważniejsze do odwiedzenia w Belém, a mianowicie targ Ver-O-Peso. Idzie się tam z fortu najstarszą ulicą w mieście, Ladeira do Castelo. Moją wyobraźnię od dawna rozbudzały zdjęcia kolorowych rybackich kutrów przy nabrzeżu, stoisk z rybami oraz mnóstwem kolorowych buteleczek, które zawierały tajemnicze mikstury. Wyobrażałam sobie, jakie to musi być niezwykłe miejsce i nie mogłam się doczekać aż zobaczę je na żywo.

Zanim je jednak zobaczyłam, to pierwszym co poczułam, był zapach. Bynajmniej nie aromat perfum. Wyobraźcie sobie zacumowane przy brzegu kutry, z których wyrzuca się odpadki prosto do wody albo na brzeg. Podczas odpływu wszystkie te śmieci zalegają grubą warstwą przy brzegu, gnijąc w tropikalnym upale, rozwłóczone przez sępy. Nie jestem jakoś super wrażliwa na nieprzyjemne zapachy, ale tam smród był nie do opisania. Żwawym krokiem minęliśmy ten niewielki, ale bardzo mocno pachnący port, aby wejść na targ rybny.

Ver-O-Peso: sprawdź ile waży

Targ Ver-O-Peso powstał w XVII wieku jako placówka celna, w której ważyło się towary przywożone z głębi Amazonii oraz te, które trafiały do Belém na statkach z innych części świata. Stąd nazwa, która oznacza: “sprawdź ile waży”. Dzisiaj jest to najważniejszy zabytek w mieście, miejsce tłumnie odwiedzane przez turystów, wpisane na listę krajowego dziedzictwa IPHAN w 1977 roku. Jest to także, a może przede wszystkim, normalne targowisko, gdzie codziennie tłumy ludzi zaopatrują się w towary codziennego użytku.

Pierwszym budynkiem, który odwiedzamy jest Targ Rybny zlokalizowany w charakterystycznym niebieskim żelaznym budynku (dlatego jest też nazywany Żelaznym Targiem – Mercado de Ferro – zdjęcie powyżej), który znajdziemy na większości pocztówek z Belém. Wewnątrz znajduje się wielka hala, gdzie można kupić świeże ryby i owoce morza. 

Kolejnym punktem na mapie kompleksu Ver-O-Peso są stoiska (te już na świeżym powietrzu) z najróżniejszymi towarami z całej Amazonii. Są tu warzywa, owoce, nasiona, orzechy, żywy drób, mięso, a także kolorowe buteleczki z olejkami zapachowymi i leczniczymi. My zakupiliśmy tu pulpę z marakui – można kupić na wagę albo od razu w woreczkach, a po powrocie do Polski zrobić sobie z tego sok albo caipi-marakuję. Kupiliśmy też likiery z amazońskich owoców: jambu, cupuaçu, açai i genipapo. Stoiska z typowymi pamiątkami są nieliczne i nie znalazłam tam nic interesującego – ciekawsze były nalewki.

Estação das Docas i Mangal das Garças

Życie turystyczne i towarzyskie w Belém skupia się głównie nad zatoką. W 2000 roku w miejscu, gdzie wcześniej były portowe magazyny, oddano do użytku przestrzeń nad wodą, gdzie znajdują się dziś modne i drogie knajpy: Estação das Docas. Dotarliśmy tam spacerem prosto z Ver-O-Peso, bo leży dosłownie po sąsiedzku. Wielu mieszkańców Belém i turystów spaceruje deptakiem, robi sobie zdjęcia na tle charakterystycznych żelaznych dźwigów lub przesiaduje w restauracyjnych ogródkach. Innego dnia mieliśmy okazję zjeść tu kolację i ceny okazały się równie słone jak moja pieczona ryba pirarucu. Ale miejsce klimatyczne, malownicze i bezpieczne.

Z niewielkiej przystani w dokach odpływa też turystyczny statek agencji ValeVerde – szczególnie polecany jest rejs o zachodzie słońca. Kupiliśmy ten rejs już pierwszego dnia (50 reali/os.) i świetnie się bawiliśmy, chociaż nie dało rady zobaczyć zachodu słońca z powodu szalejącej akurat burzy. Załoga zasłoniła burty statku, żeby deszcz nie padał do środka. Tymczasem na parkiecie na pokładzie para tancerzy prezentowała lokalne tańce, a prezenter opowiadał amazońskie historie i to było dla mnie wystarczającą atrakcją, nie żałowałam, że nie udało się zobaczyć zachodu słońca.

Muszę wspomnieć jeszcze jedno warte uwagi miejsce w Belém, a mianowicie park Mangal das Garças. Można tu zobaczyć z bliska ptaki z rodziny czaplowatych, występujące w wielu miejscach w Amazonii. Garças chodzą sobie po trawnikach lub przy parkowych stawach. Czasem można natknąć się też na ścieżce na spacerujące jaszczurki i to słusznych rozmiarów. Mangal das Garças to świetne miejsce, w którym można odpocząć od tropikalnego upału, spacerując w cieniu drzew lub przysiadając w jednej z miejscowych kawiarni czy lodziarni.

Wycieczka na wyspę Ilha do Mosqueiro

Gdy na końcu naszej amazońskiej przygody wróciliśmy jeszcze na dwa dni do Belém, wynajęliśmy samochód i pojechaliśmy na Ilha do Mosqueiro, wyspę oddaloną ok. 70 km od centrum miasta. Plaże na wyspie mają łączną długość 17 km, a jedną z najchętniej odwiedzanych plaż jest Praia do Paraíso. Restauracje znajdują się tu na nadrzecznej skarpie, a na plażę schodzi się po schodkach – strasznie tu wieje i tworzą się fale, których nie powstydziłoby się również morze. 

Ceny w knajpach są tu niższe niż w Belém, a poza sezonem liczba gości jest tak mała, że można mieć prawie całą restaurację dla siebie. My wybraliśmy Restaurante Camboeiro, gdzie poza stolikami dostępne są też hamaki. Samochód można bezpiecznie zostawić na parkingu zamiast przy ulicy. Inne restauracje przy tej plaży wyglądają podobnie.

Po południu pojechaliśmy jeszcze na chwilę na plażę Praia do Farol, gdzie nie ma tak dobrego zagłębia z knajpami – nie wszystkie były otwarte, a większość nie miała podobnej infrastruktury jak na plaży Paraiso. Ot, takie proste knajpki z tanim jedzeniem. Nie mam nic przeciwko tanim jedzeniowniom, ale tym razem byliśmy już po pysznym obiedzie, a poza tym tutaj wiało chyba jeszcze bardziej niż na poprzedniej plaży i nie zabawiliśmy długo.

Informacje praktyczne

Hotel: Hotel della Luna (170 BRL/pokój 2-osobowy)

Transport: Uber (20-30 reali z/na lotnisko), Taxi (50 reali z/na lotnisko)

Co zobaczyć:

  • Kompleks Feliz Lusitânia
  • Targ Ver-O-Peso
  • Estação das Docas 
  • Rejs o zachodzie słońca ValeVerde 
  • Park Mangal das Garças
  • Muzeum Museu Paraense Emílio Goeldi
  • Teatr Teatro da Paz
  • Uroczystość religijna Círio de Nazaré, w drugą niedzielę października
  • Ilha do Mosqueiro (1-dniowa wycieczka)
  • Ilha do Marajó (my nie byliśmy, ale żałuję)