Jak tu nie wierzyć w afrobrazylijską magię, jeśli zaczynamy tęsknić za Salvadorem już w dniu wyjazdu? To miasto – i cały stan Bahia – jest jak narkotyk, którym chce się wciąż upajać. Na pewno wrócimy kolejny raz!

Warszawa – Mediolan – São Paulo – Salvador

Do Bahia chcieliśmy wrócić już od dawna i wreszcie trafiła się promocja linii lotniczych LAN. Bilet z Mediolanu do Salvadoru kosztował 2 tys. PLN od osoby, co jest całkiem przyzwoitą ceną, chociaż można do Brazylii polecieć znacznie taniej. Przy okazji zwiedziliśmy również Mediolan. Nie mamy najmniejszych zastrzeżeń do linii LAN, lot w obie strony punktualnie – do São Paulo dotarliśmy nawet pół godziny przed czasem, co nas ucieszyło, bo w sumie mieliśmy 2 godziny na przesiadkę do Salvadoru, a trudno przewidzieć ile zejdzie się na odprawie i ponownym nadaniu bagażu. Tym razem wszystko poszło sprawnie. Odbierając bagaż w São Paulo oddaje się go w specjalnym punkcie dla przesiadkowiczów, a nie jak kiedyś w normalnym check-inie. Dlatego nie można zrywać naklejki na bagaż, ale jeśli się zerwie to też nic się nie stanie – nadamy go w check-in bez problemu.

W Salvadorze jesteśmy przed południem. Z lotniska można dojechać do miasta normalnym miejskim autobusem, autokarem lub taksówką. Normalna taksówka do centrum to ok. 100 reali, “taxi executivo” to 140 reali. Dystans do pokonania to ponad 30 km, stąd te ceny. Jedziemy na bogato taksówką. Nasza pierwsza pousada (Estrela do Mar – świetna) mieści się w dzielnicy Barra, dwa kroki od plaży Praia do Farol da Barra i latarni morskiej. Tutaj przechodzi jeden z dwóch najważniejszych karnawałowych pochodów, którego nadmorska trasa nazywa się Circuito Dodô. Jest już odpowiednio oznakowana, wiadomo gdzie bloki mają się zebrać i rozpocząć pochód, a gdzie go kończą. Trwają prace konstrukcyjne przy budowie lóż (camarotes) wzdłuż całej nadmorskiej alei. Za kilkaset reali można wykupić miejsce w camarote i mieć świetny punkt obserwacyjny całej imprezy, a także dostęp do barowego zaplecza. Przygotowania do karnawału widać też w dekoracjach, umieszczonych w całym mieście. Niektóre nawiązują do 100-lecia samby, które jest obchodzone w tym roku.

carnaval

Festa de Iemanjá

Najważniejsze wydarzenie podczas tego naszego pobytu to niewątpliwie święto boginii wody Iemanjá, 2 lutego. Wybieramy się tam razem z naszymi przyjaciółmi, którzy dołączyli do nas w Salvadorze. Cała impreza ma miejsce na plaży Rio Vermelho i trwa od wczesnego popołudnia do wieczora. Poprzedniego dnia można było przynosić dary dla Iemanjá, które następnie są zabierane na statkach w morze, ale my tego nie zrobiliśmy i dziś mamy dla boginii kwiaty, które wrzucamy z nadbrzeżnych skał do wody, wypowiadając słowa “Odoyá Iemanjá!”. Cała plaża jest zasłana kwiatami, wyrzuconymi na brzeg. Niektórzy wrzucają też inne przedmioty oraz skrapiają wodę perfumami.

Na plaży odbywają się tańce i obrzędy ku czci boginii, widać kapłanów candomblé, najwidoczniej już odurzonych magicznymi substancjami, przechadzają się baiany w tradycyjnych białych strojach, a także niezwykle malownicza grupa afoxé Filhos de Gandhi – afrobrazylijski blok związany z religią candomblé. Mamy szczęście znaleźć się w samym centrum tej grupy. Wszyscy wyciągają komórki i filmują ich występ muzyczny.

Festa de Iemanjá jest świetną okazją nie tylko do oddania czci boginii wody, ale też do normalnej zabawy. Ulice przy plaży są pełne ulicznych straganów z jedzeniem i napojami, niekoniecznie bezalkoholowymi. Nie zauważyliśmy żadnych incydentów – może zauważyła je policja, obserwująca imprezowiczów ze specjalnych podestów. Było bezpiecznie, po brazylijsku głośno i kolorowo. Wracamy na piechotę do Barra (ponad 4 km), wzdłuż wybrzeża.

Iemanja

Karnawałowy azyl – Morro de São Paulo

Należymy do tej grupy, która lubi umiarkowaną dawkę karnawałowych emocji, a umiarkowanie to ostatnie słowo, jakie opisuje karnawał w Salvadorze. Jeden z poznanych Brazylijczyków na moje stwierdzenie, że to prawdziwe szaleństwo zrobił wielkie oczy: “szaleństwo? skąd! pomnóż szaleństwo 5x i to jeszcze nie będzie to”. Dlatego postanowiliśmy w tym gorącym czasie odwiedzić jedno z urokliwych miejsc w Bahia, czyli Morro de São Paulo.

morro

Miasteczko mieści się na wyspie Tinharé i można do niego dotrzeć na dwa sposoby: katamaranem bezpośrednio z Salvadoru (1,5 h) lub transportem kombinowanym łodka – van – łódka (3-3,5 h). Pierwsza opcja jest szybsza, ale miejscowi ostrzegli nas przed chorobą morską, na którą cierpi większość pasażerów katamaranu. Poza tym druga opcja wydawała się większą przygodą i właśnie ją wybraliśmy. Koszt: 85 reali od osoby. Agencja (Cassi Turismo) zabiera nas z pousady i wiezie na przystań niedaleko Mercado Modelo. Wraz z nami będzie podróżowało ok. 30 osób, w większości Brazylijczycy. Każdy dostaje niebieską opaskę na nadgarstek, żebyśmy się nie zgubili podczas podróży.

Na początek płyniemy normalnym rejsowym statkiem na wyspę Itaparica. Towarzyszą nam chłopaki z agencji, bardzo towarzyscy i rozmowni. Dalej przesiadamy się do vana i jedziemy 1,5 h do następnej przystani, skąd dzieli nas tylko 15-minutowa przeprawa statkiem bezpośrednio do Morro. Wysiadamy i pakujemy bagaże… na taczkę. Nie ma innych taksówek, w ogóle w turystycznej części nie ma samochodów, więc walizki zawiezie do pousady licencjonowany taczkowy taksówkarz. Aha, najpierw jeszcze płacimy 15 reali od osoby za wjazd na wyspę.

Mieszkamy w Pousada Tranquila, która jest chyba najbardziej wyluzowanym miejscem na wyspie. Prowadzą ją Argentyńczycy, ale stopniem zrelaksowania prześcigają Brazylijczyków. Rozmowa toczy się w języku portuñol, świetnie się dogadujemy. Z okien i tarasów pousady rozciąga się piękny widok na morze, które jest oddalone dosłownie o 5 metrów od budynku.

tranquila

Do Morro karnawał nie dotarł – owszem, są imprezy w klubach na plaży i w Toca do Morcego, hipsterskiej knajpie na wzgórzu. Ale nie ma bloków i parad, niestety. Co tu robić cały dzień? Można plażować – w Morro są 4 główne plaże o jakże finezyjnych nazwach: Pierwsza, Druga, Trzecia i Czwarta. Pierwsza plaża jest tuż przy porcie i niczym specjalnym się nie wyróżnia. Druga to najbardziej imprezowa część miasteczka, z plażowymi restauracjami, tu najwięcej się dzieje. Trzecia plaża jest spokojniejsza, co nie znaczy że da się usnąć bez stoperów w uszach. Stąd ruszają wycieczki motorówkami i tu mieści się nasza pousada. Czwarta plaża to świetne miejsce do spacerów oraz snorklingu w naturalnych basenach (piscinas naturais).

Z Morro warto też popłynąć na jednodniową wycieczkę dookoła wyspy, koszt 80-100 reali od osoby. Po drodze kilka przystanków, m.in. na naturalnych basenach (innych niż Czwarta Plaża), na idyllicznej wyspie Boipeba oraz w Cairu, podobno drugim najstarszym miasteczku w Brazylii. Wycieczka jest przyjemna i relaksująca, warta polecenia. Inną opcją jest spacer na oddaloną o 4 km plażę Gamboa, co jest możliwe po śniadaniu, podczas odpływu. Gdy woda przybiera, nie da się przejść plażą i trzeba wrócić statkiem (4 reale). W miasteczku jest kilka punktów widokowych, które  można odwiedzić. Dla miłośników mocnych wrażeń jest kolejka tyrolska (tirolesa), zjazd na linie ze wzgórza do wody (40 reali).

gamboa

Ostatnie dni w Salvadorze

Po tygodniu w Morro z przyjemnością wracamy do Salvadoru. Znowu łódka – van – łódka, ale tym razem z organizacją jest znacznie gorzej, najwyraźniej liczba pasażerów (ponad 100 osób) przerosła agencję. Brazylijczycy narzekają bardziej od nas. Następnym razem ryzykujemy katamaran. Ale w końcu docieramy do pousady: Bahiacafé Hotel w sercu starówki, tuż przy Praça da Sé. Jest tak bezpiecznie, że wracamy z kolacji przed północą.

Przed wyjazdem ostatnie zakupy, wszystko nam się podoba. Kupujemy kilogramy wstążek (fitas do bonfim), tony magnesów i breloków z baianami, niejedno kolorowe pareo. Odwiedzamy też miejsca, do których jakoś wcześniej nie dotarliśmy, między innymi dwa kościoły: przebogaty i kapiący złotem São Francisco oraz znacznie bardziej ubogi kościół Nossa Senhora do Rosário dos Pretos – to ten słynny niebieski symbol Pelourinho. Co jeszcze można robić w Salvadorze, opisujemy tutaj.

koscioly

Nie ma na świecie drugiego takiego miejsca jak Salvador. To miasto kolorowe, nieco odrapane, ale wesołe, wibrujące muzyką. Na każdym kroku czekają niespodzianki. Jedna z nich: spacerujemy po Pelourinho, nagle słychać dźwięk bębnów. Pędzimy w tamtą stronę, a tu uczniowie bębniarskiej szkoły wyszli dać krótki koncert na ulicy. Po kilku kawałkach wracają do budynku, a my odchodzimy z telefonem pełnym zdjęć i filmów z ich występu. Takie rzeczy tylko w Salvadorze. 

salvador