Lubicie podróżować z plecakiem z dala od utartych tras? Proszę bardzo, Brazylia ma coś dla Was. 

1. Statkiem z Belém do Manaus

Kto oglądał “Boso przez świat” Wojciecha Cejrowskiego, ten może pamięta odcinek o Amazonii, w którym podróżnik przemierzał tę trasę w hamaku na pokładzie statku. Ta scena była dla mnie tak inspirująca, że postanowiłam również wybrać się w taki rejs – w planach na 2018 rok.

Niewątpliwie północny region Brazylii jest najbardziej tajemniczy, niezbadany i dlatego atrakcyjny dla backpackersów. Manaus i Belém to dwa największe miasta tego regionu, dzieli je 1600 km, a łączą bezpośrednie rejsy, które trwają ok. 5 dni. Podczas takiego rejsu można podzielić się doświadczeniami z podróżnikami ze wszystkich zakątków świata, a także porozmawiać z lokalsami, dla których te statki to codzienny środek transportu. Nie spodziewajmy się wielkich luksusów. Statek podzielony jest przeważnie na pokład dla hamaków (tak chcę podróżować!) oraz na kajuty, które kosztują nieco więcej. Wszyscy pasażerowie zdani są na łaskę statkowego kucharza, bo jak można sobie wyobrazić, nie ma innego wiktu poza tym, który zaserwuje nam płynąca kuchnia. Dla bardziej zapobiegliwych pozostają własne zapasy, ale stołowanie się na statku to część przygody. Aż boję się pomyśleć, jakie zarazki grasują w wodzie z Amazonki, na której przygotowywane są potrawy. No ale raz się żyje.

Jeśli mamy więcej czasu, warto zrobić sobie po drodze kilka przystanków: wyspa Marajó, Parintins i Archipelag Anavilhanas.

manaus-belembelem-manaus_barco

2. Wzdłuż wybrzeża stanów Alagoas i Pernambuco

Ta trasa na pewno Was nie rozczaruje pod względem malowniczych plaż. To tutaj znajdziecie jedne z najpiękniejszych plaż w całej Brazylii, a moją faworytką jest Praia dos Carneiros, która wygląda po prostu jak z pocztówki. Pióropusze palm kołyszą się na wietrze, a fale oceanu obmywają biały piasek. Kiczowate? Ale prawdziwe! Idylliczna scena dla romansu w tropikach albo wyprawy backpackersów, bo na większości tego odcinka ceny są całkiem przyjazne dla kieszeni. Najdroższe jest Porto de Galinhas (więcej o tym miejscu tutaj), czyli takie brazylijskie Władysławowo, z tą różnicą że nie ma parawanów (nie mogłam się powstrzymać). Ulubiona miejscówka wielu moich brazylijskich przyjaciół, którzy zjeżdżają tu nawet z Rio, gdzie jak wiadomo pięknych miejsc nie brakuje. W Porto de Galinhas i Maragogi występuje zjawisko zwane naturalnymi basenami (piscinas naturais). Takich miejsc jest więcej w Brazylii – chociażby w Bahia – ale tutejsze są najlepiej rozreklamowane i stanowią magnes dla turystów.

Na zdjęciu w moim przewodniku po Nordeste, woda w Maragogi ma najpiękniejszy odcień błękitu, jaki można sobie wyobrazić. Kolor, który działa na wyobraźnię i sprawia, że chcesz się tam znaleźć i to już, natychmiast. Ja byłam tam akurat w porze deszczowej (lipiec) i woda była nieco mętna, ale w słoneczne dni można było dostrzec próbkę owego magnetyzującego błękitu.

Budżetowi podróżnicy pokochają Olindę z jej kolonialnym klimatem oraz caipiroską za 3,5 reala.
pernambuco

3. Historyczne miasta stanu Minas Gerais

Ta trasa to podróż w czasie do baroku i epoki poszukiwaczy złota, garimpeiros. Najbardziej znane miasteczko w regionie, Ouro Preto, to tylko 7 godzin autobusem z Rio de Janeiro. Kursuje także nocny autobus, w którym backpacker może się zdrzemnąć i oszczędzić na noclegu. Zaoszczędzone pieniądze można na przykład wydać na wstęp do kościołów, które niestety są płatne, ale niewiele. Warto wstąpić, żeby zobaczyć ślady dawnego przepychu, gdy wszystko było pokryte złotem. Na mnie wielkie wrażenie zrobiły rzeźby kalekiego artysty Aleijadinho, a szczególnie postacie 12 apostołów, stojące przed bazyliką w Congonhas.

Innym niezwykłym miejscem jest nieczynna już kopalnia złota w Marianie (jeździ autobus z Ouro Preto). Obecnie funkcjonuje jako atrakcja turystyczna.

minasgerais

4. Stan Bahia, nie tylko wybrzeże

Po Bahia można się włóczyć bez końca. Sam Salvador potrafi rzucić taki urok, że kilka tygodni w tym miejscu to za mało. A gdy wyjedzie się poza miasto, to ulegamy zachwytom na każdym kroku. I tak, mamy Praia do Forte, gdzie oprócz niezłej plaży (niezła w kategoriach brazylijskich równa się absolutnie fantastyczna) jest projekt żółwi morskich Tamar. Po drodze z Salvadoru do Praia do Forte leży kilka małych wiosek, które kiedyś były odwiedzane tylko przez hipisów, a obecnie zjeżdżają tam wszelakiej maści hipsterzy i turyści. Praia do Forte można odwiedzić w jeden dzień, natomiast jeśli wybieramy się do Morro de São Paulo (a wskazane jest się wybrać), to trzeba mieć co najmniej 2 dni. Dalej, na południe od Morro jest jedno z moich ukochanych miejsc w Brazylii: Itacaré. Absolutnie czarodziejskie miejsce (więcej tutaj), w którym zakochają się nie tylko backpackersi. Tak jak wiele modnych obecnie kurortów na wybrzeżu, Itacaré było do niedawna spokojną wioską rybacką, którą jednak odkryto dla ludzkości, głównie jej turystycznej części.

Chociaż Bahia słynie ze zjawiskowych plaż, to dobrze jest oddalić się od wybrzeża, aby odkryć park narodowy Chapada Diamantina, czyli Diamentowy Płaskowyż. Miejsce pełne legend, jaskiń, wzgórz, wodospadów, jezior i wszystkiego, co najlepsze w brazylijskim interiorze. Do Chapady można dojechać z Salvadoru autobusem, coś w sam raz dla backpackersa.

bahia2

5. Lençóis Maranhenses i Jericoacoara

Lençóis Maranhenses to jedno z najbardziej niezwykłych miejsc, jakie odwiedziłam w Brazylii, krajobraz zupełnie jak z bajki (więcej o tym tutaj), ale trzeba przyjechać w sierpniu, tuż po porze deszczowej. Dla zaprawionych piechurów jest kilkudniowa przeprawa z przewodnikiem przez wydmy, a dla wygodnickich kilkugodzinne wycieczki, połączone z kąpielą w przejrzystych jeziorkach. Zachód słońca na wydmach jest także nie do pogardzenia i wiedzą o tym agencje, organizujące wieczorne wycieczki. Rasowi backpackersi pewnie się skrzywią na wzmiankę o agencjach, ale wiele jest takich miejsc w Brazylii, gdzie dostaniemy się tylko tak. Dla mnie to jest ok, bo po pierwsze dajemy zarobić lokalsom, a po drugie przyroda w Brazylii nie daje taryfy ulgowej i czasem lepiej zaufać fachowcom.

Jericoacoara brzmi egzotycznie i tajemniczo, dlatego zawsze chciałam się tam znaleźć. Nie jest to łatwe zadanie, bo nie prowadzą tam żadne asfaltowe drogi, więc transport możliwy jest jedynie samochodem z napędem na cztery koła. Sama wioska nie powala na kolana, ale jej okolice już tak. Wyobraźcie sobie hamaki zanurzone w ciepłej wodzie jeziora, gdzie można wylegiwać się godzinami, sącząc jakiegoś drinka z parasolką. To tylko jeden ze smaczków, jakie oferuje Jericoacoara. Nie zmieszczę tu pozostałych, muszę napisać osobny artykuł.

lencois