Pod koniec XIX wieku wschodnioeuropejska emigracja zyskała nowy kierunek: Brazylię. W książce Martina Pollacka “Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji” opisano powody, które skłoniły ludzi do wyruszenia w tę podróż.

Na rozkaz papieża oraz cesarza

Życie pod zaborem austriackim było trudne. Chłopi, gospodarujący na niewielkich poletkach często przymierali głodem, a drobnym przedsiębiorcom również nie wiodło się lepiej. Zwłaszcza jeśli byli Żydami. Antysemityzm był już wówczas mocno rozpowszechniony. Nie może zatem dziwić, że tysiące ludzi zapragnęły znaleźć lepsze miejsce do życia, nawet jeśli miałoby to oznaczać przeprowadzkę na drugi koniec świata.

Emigracyjną gorączkę, zarówno w przypadku Ameryki Północnej, jak i Południowej, rozniecili agenci, reprezentujący firmy organizujące transport i sprzedające bilety na statek. Agenci docierali do najmniejszych galicyjskich wiosek i snuli wizje krainy mlekiem i miodem płynącej, gdzie ziemi jest pod dostatkiem, nikt nie cierpi głodu i łatwo się wzbogacić. Dziewczęta nęcono perspektywą dobrze płatnych posad opiekunki do dzieci czy pomocy domowej – jak można się domyślać, zamiast do bogatych rodzin, trafiały często do domów publicznych.

Naganiacze dobrze wiedzieli, jakich argumentów użyć, aby skłonić biedaków do podróży za ocean. Polakom wmawiali, że ojciec święty nakazał opuszczenie swoich domów i udanie się do Brazylii. W zaborze rosyjskim rozpowiadano, że papież ogłosił, że obowiązkiem każdego chrześcijanina jest szerzenie prawdziwej wiary pośród dzikich. Wracając do zaboru austriackiego, bardzo popularna była historyjka o zmarłym księciu Rudolfie, który rzekomo wcale nie umarł, lecz wyjechał do Brazylii i stamtąd wzywał swoich poddanych. Rudolf był bardzo popularny, dlatego całe tłumy poddanych zdecydowały się do niego dotrzeć.

Bieda w “Bronzylii”

Emigracja z Galicji do Brazylii rozpoczęła się na dobre w 1890 roku (do Ameryki Północnej jeszcze wcześniej). Całe rodziny przyjeżdżały pociągami do Hamburga i Bremy, aby stamtąd wyruszyć statkiem w rejs do nowej ojczyzny, której nazwy nawet nie umieli wymówić. Mówili, że wybierają się do “Bronzylii”, “Bryzolii” czy też “Rozalii”. Pytani, czemu zdecydowali się na tę wyprawę często odpowiadali: “Inni jadą, więc my też nie chcemy tu zostać, większej biedy niż tutejsza nie może tam być”.

Niestety ci, którzy tak myśleli, bardzo się mylili. W Brazylii nędza była jeszcze gorsza niż w Galicji. Po przybyciu, chłopi byli kierowani do półniewolniczej pracy na plantacjach, przy karczowaniu lasu i osuszaniu bagien. Adolf Dygasiński, specjalny wysłannik gazety “Kurjer Warszawski” dotarł w 1890 roku do Brazylii, aby sprawdzić, w jakich warunkach przyszło żyć emigrantom. Był przerażony tym, co zastał na miejscu, a chłopi błagali go, aby pomógł im wrócić do ojczyzny, albo przynajmniej ostrzegł tych, którzy zamierzali doświadczyć “brazylijskiej przygody”.

O książce

“Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji” opisuje wielką falę emigracyjną, która pod koniec XIX wieku wyruszyła z Galicji w kierunku amerykańskiej “ziemi obiecanej”. Na temat “brazylijskiej gorączki” jest tylko jeden, ale za to bardzo ciekawy rozdział. Przeczytałam całą książkę z wielkim zainteresowaniem, mając przed oczami obraz rozpaczliwej nędzy, która pchała tysiące ludzi za ocean. Niestety, w wielu przypadkach była to historia bez happy endu, bo emigranci nie znajdowali w wyśnionej Ameryce tego, co spodziewali się tam zastać. Często ich życie było jeszcze gorsze niż w Galicji, wypełnione ciężką pracą w niebezpiecznych warunkach i pozbawione wsparcia rodziny. Ale i tak wielki szacunek dla wszystkich, którzy wyruszyli w tę podróż – przynajmniej wzięli życie w swoje ręce i spróbowali je zmienić na lepsze.

“Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji”

Autor: Martin Pollack

Tłumaczenie: Karolina Niedenthal

Data polskiego wydania: 2011, Wydawnictwo Czarne

Ilość stron: 251

Źródło okładki na zdjęciu: Wydawnictwo Czarne