Wielu z nas oglądało kiedyś serial “Niewolnica Isaura”, śledząc z zapartym tchem losy pięknej niewolnicy i jej pana Leoncia. Dziś już niewiele pamiętam z tej telenoweli, ale warto przyjrzeć się, jak naprawdę wyglądałoby życie Isaury w kolonialnej Brazylii.

Fikcja vs. rzeczywistość

Czy wiecie, że serial powstał na podstawie książki pod tym samym tytułem, autorstwa Bernarda Guimarãesa? Książeczka jest cieniutka i była moją lekturą na portugalistyce. A zrobiono z niej tasiemcowaty serial, który w szarych czasach postkomunistycznych umilał mojej rodzinie i znajomym niedzielne popołudnia.

Już na pierwszy rzut oka coś się jednak nie zgadza. Isaura była białą niewolnicą. Nie przypominam sobie wyjaśnienia tego fenomenu ani z filmu ani z książki, jednak jest to ewenement na miarę białego kruka. Może w zamierzeniu twórców filmu miała być bardzo jasną Mulatką, tylko coś nie wyszło.

Postać Isaury skłoniła mnie, aby zajrzeć do różnych źródeł, które opisują prawdziwe życie niewolników, a zwłaszcza niewolnic w Brazylii przed 1888 rokiem, gdy zniesiono ten haniebny proceder w Brazylii, przynajmniej oficjalnie.

Droga przez Atlantyk

Prawdziwa Isaura mogła pochodzić z Angoli, bo stamtąd przewieziono aż 75% wszystkich brazylijskich niewolników. Mogła również urodzić się już na plantacji – a im jaśniejszą miała skórę, tym bardziej prawdopodobne, że jej przodkinie padały ofiarami przemocy seksualnej ze strony właścicieli plantacji (ale o tym za chwilę). 

Niewolnictwo w Afryce było znane zanim pojawili się tam Europejczycy. I to oni właśnie skorzystali na istniejącym już procederze, wykorzystując go dla własnych potrzeb. Afrykańczycy byli chwytani przez “swoich” i sprzedawani europejskim handlarzom, a ci pakowali nieszczęśników na statki i przewozili przez Atlantyk (oraz do Europy). Szacunki sprowadzonych w ten sposób do Brazylii pomiędzy XVI a XIX wiekiem niewolników wahają się od 3,5 do ponad 10 mln, w zależności od źródła tych statystyk.

Na pokładzie statku niewolniczego

Transport przebiegał w koszmarnych warunkach, stłoczeni pod pokładem ludzie umierali z głodu, pragnienia i chorób. Średnio statek niewolniczy (navio negreiro) mógł przewieźć od 300 do 500 ludzi, a podróż z Luandy w Angoli do Recife trwała ok. 35 dni, do Rio 50-60 dni. Wyobraźcie sobie nagich ludzi ściśniętych jak sardynki, bez możliwości wyprostowania się, otrzymując w najlepszym razie jeden posiłek dziennie i małą ilość wody. Średnio ¼ niewolników umierała w trakcie podróży.

Targ niewolników

Zakończenie koszmarnej podróży przez Atlantyk wcale nie było wybawieniem. Niewolnicy trafiali na targ, gdzie byli sprzedawani jak zwierzęta: “Wszystkie znajdowały kupców – stare i młode, kobiety z dziećmi i te w ciąży, wszystko się sprzedawało” – relacjonuje przed brytyjskim parlamentem handlarz niewolników z połowy XIX wieku, a więc z czasów, gdy wprowadzono wiele regulacji, utrudniających transport i handel niewolników z Afryki. Ten sam handlarz szacuje, że proporcja kobiet do mężczyzn na statkach była ok. 1:10 (jedna kobieta na 10 mężczyzn). Nawet jeśli te szacunki są przesadzone, to faktem jest, że przewożono znacznie więcej mężczyzn niż kobiet.

Targ niewolników w Rio de Janeiro

Warunki na targach niewolników były ciężkie i upokarzające. Tak to wyglądało na targu Valongo w Rio de Janeiro, w relacji brytyjskiego duchownego (1828 rok): “Wielu z nich (niewolników) leży na twardych ławkach, wśród nich jest wiele matek z dziećmi przy piersi, którymi się troskliwie zajmują. Są jak owce w zagrodzie, nie mają ani dachu nad głową, ani łóżka, ani przykrycia. Siedzą i leżą nadzy na ławkach dzień i noc, wystawieni na pokaz”.

Już samo siedzenie nago na widoku publicznym musiało być okropne, ale wielokrotnie gorsze było eksponowanie “towaru” potencjalnym kupcom. ”Widząc, że przypatruję się tej dziewczynce, handlarz chciał pokazać mi ją ze wszystkich stron, ale odmówiłem i wróciła ona na miejsce, wyraźnie szczęśliwa, że może schować się między innymi” – opowiada ten sam duchowny.

Życie na plantacji

Większość niewolników w pierwszym okresie kolonizacji, czyli od połowy XVI wieku, trafiała na plantacje trzciny cukrowej w północno-wschodniej Brazylii (stany Bahia, Pernambuco). W późniejszych okresach pracowali również przy uprawie kawy, w kopalniach złota i diamentów, byli też niewolnicy w dużych miastach – ale na razie skupmy się na plantacjach, które przemawiają do wyobraźni i są dość reprezentatywne jeśli chodzi o marny los Afrykanów.

Niewolnicy mieszkali w senzalach, czyli czworakach, w bardzo skromnych warunkach, żeby delikatnie to ująć. Większość z nich co najmniej 12 godzin w ciągu dnia pracowała w polu, w palącym słońcu, otrzymując niewielkie racje żywnościowe lub jedząc to, co wyhodowali we własnych ogródkach, o ile senhor pozwolił na te uprawy i o ile mieli czas. Jeśli mowa o kobietach, to niektóre z nich wychodziły do pracy z dziećmi, a jeśli te były małe – spędzały dzień przymocowane tkaniną do pleców matek.

Plantacja trzciny cukrowej

Inni niewolnicy pracowali przy obróbce trzciny. Praca przy wałkach zgniatających trzcinę była bardzo niebezpieczna, zwłaszcza dla niedoświadczonych czy nieuważnych, bo zdarzało się, że wałek wciągał im ręce, które trzeba było amputować. Francuski podróżnik przytacza przypadek, jaki zobaczył na plantacji Engenho Sibiró w Pernambuco: niewolnica o imieniu Theresa, która wcześniej była królową w afrykańskiej prowincji Cabinda, trafiła do Brazylii i po tym, jak “wypadła z łask”, została skierowana do pracy przy obróbce trzciny, a tam wałek wciągnął jej obydwie ręce i zostały amputowane.

Codzienne życie toczyło się pod dyktando “pana”, a regułą były kary fizyczne za mniejsze lub większe przewinienia, w zależności od kaprysu senhora. “Uświęconym mitem na temat niewolnictwa w Brazylii jest to, że na co dzień niewolnicy nie doświadczali wielkiej przemocy ani dotkliwych kar – poza naprawdę wyjątkowymi sytuacjami sadyzmu albo zemsty ze strony zazdrosnych żon plantatorów” – pisze badacz tamtego okresu Stuart Schwartz. Komentatorzy epoki kolonialnej są zgodni, że przemoc była wpisana w niewolnictwo i była regułą, a nie wyjątkiem. Znane są relacje, mówiące o kobietach, które pozbywały się ciąży, aby tylko dziecko nie urodziło się jako niewolnik i nie doświadczyło tego okrutnego losu.

Życie małżeńskie i rodzinne

Małżeństwa wśród niewolników były rzadkim zjawiskiem – spis z 1872 roku mówi o zaledwie 10% z nich będących w sakramentalnym związku małżeńskim. Nawet jeśli do takiego małżeństwa dochodziło, to często pan o tym decydował (“Fulano, we właściwym momencie ożenisz się z tą kobietą”), a i związek uświęcony przez kościół nie był w stanie powstrzymać senhora przed rozdzieleniem rodziny i sprzedaniem osobno męża, żony i dzieci.

Jednak to nie małżeństwo lub jego brak z towarzyszem niedoli spędzało sen z powiek niewolnic, ale zachcianki senhora. Niewolnicy byli uważani za towar, a nie za ludzi – zatem “panowie” uważali, że mogą robić z nimi co chcą. I robili. Skala seksualnej przemocy wobec niewolnic jest mroczną stroną na kartach historii Brazylii, a w jej wyniku uformowało się wielorasowe brazylijskie społeczeństwo. 

Plantatorzy, którzy w relacjach z żonami przeważnie jakoś hamowali swoje żądze (żony służyły wszak głównie do zapewniania prawowitego potomstwa), to byli zupełnie pozbawieni hamulców w kontaktach z niewolnicami. Zatem współczesny stereotyp frywolnej Mulatki-kusicielki to raczej obraz lubieżnych senhores, sięgających po swoją własność kiedy tylko przyszła im ochota. Niewolnice były również “podsuwane” synom i wnukom w celu inicjacji seksualnej, która przecież była nie do pomyślenia z białą panienką z innej plantacji.

Kaplica na terenie plantacji w Ilheus, Bahia

Żony plantatorów, które nie były w stanie ukarać niewiernych mężów, całą agresję przenosiły na domniemane “rywalki”. Znane są relacje okrucieństw zdradzanych pań domu – wyrywanie zębów niewolnicom, bicie, a nawet odgrywanie się na potomstwu mieszanej krwi. Dona Ana Pães ze stanu Goiás odczekała aż urodzi się dziecko zgwałconej przez męża niewolnicy, po czym wyprawiła uroczysty obiad, którego głównym daniem było owo niemowlę, upieczone w całości. Kobieta rzuciła w męża kawałkiem mięsa krzycząc “no dalej, jedz swoje dziecko!” (historia przytoczona przez antropologa Marcela de Almeida Freitas).

Widać zatem, że prawdziwe – a nie filmowe – życie Isaury, było pasmem cierpienia, od momentu schwytania jeszcze w Afryce lub dnia urodzin na plantacji. Potem było już tylko gorzej.

Przy pisaniu posta korzystałam z książek i stron:

  • “Sugar plantations in the formation of Brazilian society. Bahia, 1550-1835”, Stuart B. Schwartz.
  • “Children of God’s fire. A documentary history of black slavery in Brazil”, Robert Edgar Conrad
  • https://seer.ufs.br/index.php/pontadelanca/article/view/1577/2710
  • Colonialidade e violência contra as mulheres negras no Brasil: uma análise feminista decolonial”