Brazylijczykom i turystom stan Santa Catarina najczęściej kojarzy się ze stolicą Florianópolis oraz malowniczym wybrzeżem. My jednak zwiedzanie tego regionu zaczęliśmy od gór i niezwykłych tras widokowych.

Czasem słońce, czasem deszcz

Do Florianópolis przylecieliśmy z Cuiaby (stolicy Stanu Mato Grosso) z przesiadką w São Paulo. Podróż samolotami przez pół Brazylii zajęła nam prawie cały dzień, a do Floripa dotarliśmy już po zmroku. Padał deszcz, co nie było może wymarzonym powitaniem w miejscu, gdzie mieliśmy zaplanowane dwa tygodnie pobytu, z czego tydzień na plażowanie. No, ale pogoda to coś, na co nie mamy wpływu, więc najlepiej się tym nie przejmować.

Po odbiorze bagażu (ostatnio prawie zawsze nadajemy podręczny do luku) odkryliśmy, że na Marka walizce brakuje kłódki! Bagaż nie był w żaden sposób uszkodzony, po prostu zniknęła kłódka, którą zabezpieczamy swoje podręczne walizki, głównie przed przypadkowym otwarciem, bo przecież nic cennego tam nie ma. Postanowiliśmy, że będziemy się tym martwić później, najwyżej kupi się jakąś kłódkę już przed wylotem albo zabezpieczy się bagaż folią. Z takim pozytywnym nastawieniem udaliśmy się do zielonego busa Localizy, który zabrał nas do wypożyczalni.

Zawsze rezerwujemy samochód z najtańszej grupy, ale często trafiają się nam darmowe upgrejdy. Jednak nie tym razem. Zarezerwowaliśmy Renault Kwida i taki też na nas czekał. Dla mnie największym problemem w takich samochodach jest brak możliwości podłączenia telefonu, żeby podczas długiej jazdy słuchać podcastów ze Spotify, nie można też wyświetlić mapy na ekranie auta, bo tego ekranu po prostu nie ma i nie działa Android Auto. To jednak niewielkie uciążliwości wobec ekscytującej perspektywy zwiedzania stanu, który wyobrażałam sobie jako jeden z najbardziej uroczych i różnorodnych w Brazylii.

Nasz samochód na bezdrożach Brazylii

Ruszamy w góry

Ponieważ przylecieliśmy z Cuiaby do Floripa wieczorem, a droga w góry miała nam zająć kilka godzin, postanowiliśmy nie jechać po ciemku, tylko przenocować we Floripa i wyruszyć rano. Oczywiście nie było tak, że zdecydowaliśmy o tym spontanicznie po przylocie – zaplanowaliśmy to wcześniej, łącznie z rezerwacją pousady na tę jedną noc. Ja całą podróż planuję szczegółowo w excelu, więc praktycznie obywa się bez przykrych niespodzianek.

Niestety pousada, w której się zatrzymaliśmy, była bardzo słaba, pomimo wysokich ocen na Bookingu. Pousada dos Amigos w plażowej dzielnicy Campeche była obskurna, ciemna, głośna, a na śniadaniu praktycznie nie było nic smacznego. Jedyną zaletą było położenie, niecały kilometr od plaży, więc kolejnego ranka przed wyjazdem poszliśmy na spacer. Niebo było pochmurne, zanosiło się na deszcz, zatem po krótkiej przechadzce wyjechaliśmy z miasta, zahaczając jeszcze po drodze o supermarket, żeby zrobić większe zakupy.

Florianópolis leży na wyspie Santa Catarina, połączonej z kontynentem mostem. Gdy wyjeżdżaliśmy z miasta, rozpętała się prawdziwa ulewa, a na moście błyskawicznie utworzył się korek. Ruch na drogach dojazdowych do stolicy stanu jest spory, przynajmniej my tego kilkakrotnie doświadczyliśmy podczas tego pobytu. Im dalej od Florianópolis, tym luźniej. Oddalaliśmy się od wybrzeża i zmierzaliśmy w góry, więc i widoki się zmieniały. Jechaliśmy przez bardziej pagórkowate tereny, ale wysokie góry to jednak nie były. Trasa z Floripa do Urubici liczy ok. 200 km i jedzie się głównie drogą krajową BR-282.

Piękne widoki Serra Catarinense

Urubici, brama do Serra Catarinense

Małe miasteczko Urubici stanowi świetną bazę wypadową do zwiedzania gór Stanu Santa Catarina. Nie jest to żaden kurort. Kilka uliczek na krzyż (wiele rozkopanych, w remoncie), sklepy i restauracje. Nawet większość pousad mieści się za miastem. Nasza pousada Kaiser Haus była położona niecałe 10 minut jazdy od Urubici, na wzgórzu, z pięknym widokiem na okolicę. Przyjęło się, że pousady oferują gościom domki, a nie tradycyjne pokoje i my również w takim domku zamieszkaliśmy. Był wygodny i przestronny, ale niestety było w nim zimno, temperatury nawet na początku lata spadały w nocy do około 10 stopni. Często korzystaliśmy z ogrzewania.

Wokół Urubici jest co zwiedzać. My postanowiliśmy zacząć od najbardziej znanego w okolicy wodospadu Avencal. Ale zanim pojechaliśmy na wodospad, wstąpiliśmy do centrum Urubici, aby odebrać darmowe wejściówki na Morro da Igreja, gdzie chcieliśmy jechać nazajutrz. Rezerwacja wejściówek jest bardzo prosta – trzeba wypełnić odpowiedni formularz przez internet, wpisać planowaną datę wizyty, a potem odebrać bilety w siedzibie ICMBIO (Instytut Ochrony Przyrody im. Chico Mendesa). Gdy my tam pojechaliśmy, nie było żadnej kolejki, a pracownik instytutu od ręki dał nam wejściówki. Rejestracja jest konieczna ze względu na małą ilość miejsc parkingowych przy tej atrakcji. Z tego również względu informuje się turystów, że można tam parkować na maksimum 15 minut, co w zupełności wystarcza, aby zobaczyć ten punkt widokowy.

Kraina wodospadów

Ponieważ Urubici leży w górach, wodospadów jest w okolicy bez liku. Te najbardziej znane i warte polecenia, znajdują się na terenach prywatnych i za wstęp się płaci. My udaliśmy się do parku Parque Mundo Novo, aby zobaczyć kilka wodospadów, w tym Cascata do Avencal – najbardziej znany. Podobno można go zwiedzić także od dołu, ale podczas naszej wizyty nie było to możliwe i pozostało nam podziwianie z góry, a widok był wart tych 50 reali, jakie płaci się na wejściu. Na urwisku przy wodospadzie zamontowano platformę, z której można skakać na bungy i mogliśmy oglądać skoki kilkorga śmiałków. Podziwiam za odwagę.

Z wodospadu Avencal jedzie się dalej szutrową drogą na teren kolejnego wodospadu (oddzielna opłata za wstęp, 60 reali/os.) o nazwie Cascata Papuã. Teren wokół jest dobrze zagospodarowany, nosi szumną nazwę Eko-Parku i poza widokami na kanion i wodospad, można się tu skusić na sporty ekstremalne, z których najciekawiej wyglądał dla mnie rower nad przepaścią. Ale zaczął właśnie dość mocno padać deszcz, więc nawet nie rozważaliśmy tego wyzwania. Widoki pomimo paskudnej pogody były przepiękne.

Cascata do Avencal

Cascata Papuã

Mgła, przeprawa samochodem przez rzekę i jeszcze więcej wodospadów

Nasz pierwszy pełny dzień w górach zaczęliśmy od wjazdu na Morro da Igreja, czyli miejsca, gdzie potrzebne są owe bezpłatne wejściówki, odebrane przez nas dzień wcześniej. Ogólnie w górach Santa Catarina drogi są kręte i strome i tak też było tutaj. Marek uwielbia górską jazdę, więc był w swoim żywiole. Przy wjeździe na teren atrakcji oddaliśmy obsłudze wejściówki i podążyliśmy dalej w górę, jakieś 20 minut. Po dotarciu na miejsce okazało się, że zalega taka gęsta mgła, a może były to chmury, że prawie nic nie widać. Zalecane 15 minut wystarczyło, żeby obejść punkt widokowy, zrobić kilka zdjęć pomiędzy chmurami i opuścić to miejsce.

Welon Panny Młodej (Véu de Noiva) to chyba najbardziej popularna nazwa wodospadu w krajach portugalskojęzycznych. Odwiedziliśmy już wodospady o tej nazwie w kilku miejscach na świecie, tutaj w okolicach Urubici również znajdował się jeden z nich. W sumie na terenie parku można zwiedzić 3 wodospady, w tym “Welon”. Na miejscu jest też restauracja, a nawet pousada dla strudzonych gości. 

Po tych emeryckich spacerkach nadeszła pora na prawdziwą przygodę. Pojechaliśmy na kolejny wodospad, Cachoeira do Rio dos Bugres. Trochę mnie zdziwiło, że mapa pokazuje ok. 30 km, a czas potrzebny na ich pokonanie to ponad godzina. Wkrótce okazało się, dlaczego tak jest. Droga była strasznie wyboista, szutrowa w najgorszym tego słowa znaczeniu. Widoki wprawdzie były piękne, ale nasz Kwid wciąż podskakiwał na kamieniach. 

Na domiar złego, jakiś kilometr od wodospadu drogę przecięła nam rzeka. Nie było mostu, tylko napis na kamieniu: “niskie samochody, przejeżdżać tędy”. I strzałka. Nagle pojawiła się za nami terenówka i wdaliśmy się w krótką pogawędkę z kierowcą. Oznajmił on, że zamierza przejechać przez rzekę. Patrzyłam w napięciu, jak wjeżdża do wody, a koła zapadają się pomiędzy kamieniami. Nie mogłam sobie wyobrazić, żeby Kwid powtórzył ten wyczyn, chociaż Marek był chętny, żeby próbować. Ale od razu wyobraziłam sobie, że utkniemy na amen w rzece, nie było zasięgu komórkowego, nie ma jak dzwonić po pomoc, zresztą do kogo dzwonić w takiej sytuacji? Bo chyba nie do wypożyczalni! Zawróciliśmy. I ta sytuacja to było chyba największe rozczarowanie tego dnia – tyle jechać po wybojach, i kilometr przez metą zawrócić.  Teraz myślę, że trzeba było zostawić samochód na brzegu, zdjąć buty, przejść przez rzekę i dojść do wodospadu pieszo. Daleko nie było. No ale raczej już tam nie wrócimy, żeby zrealizować ten plan B.

Na otarcie łez, udaliśmy się późnym popołudniem na wzgórze Morro do Campestre, położone tuż za Urubici. Wyszło słońce i mogliśmy podziwiać niezwykły, panoramiczny widok na okolicę, ze szczytu wzgórza. Wszystkie te atrakcje możliwe są do odwiedzenia tylko, jeśli mamy do dyspozycji samochód. Jeśli ktoś przyjeżdża do Urubici autobusem, jest zdany na lokalne agencje turystyczne, z których my akurat nie korzystaliśmy.

Mgła na Morro da Igreja

Morro da Igreja, widok na skałę Pedra Furada

Serra do Rio do Rastro – najbardziej malownicza trasa górska w BR

Są takie kraje, które mogą się pochwalić fantastycznymi trasami górskimi (wiem, że na przykład Rumunia ma taką), zatem i Brazylia stworzyła własną legendę wokół drogi SC-390, która wiedzie na szczyt wzgórza o wysokości prawie 1500 m. Droga jest bardzo kręta i może być niebezpieczna, ale jak już wspominałam, dla Marka nie ma nic lepszego niż górskie zakręty, więc z zachwytem przejechaliśmy tę trasę aż dwa razy. 

Najbardziej atrakcyjny odcinek tej drogi liczy 24 km, a wzdłuż trasy znajdują się liczne wysepki, gdzie można się zatrzymać i podziwiać krajobrazy. Najbardziej znany punkt widokowy leży na samym szczycie góry, jest tam ogromny parking, sklepy i restauracje, atmosfera bardzo turystyczna, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Innych punktów widokowych również nie brakuje. My odwiedziliśmy jeszcze Mirante Serra Parque z widokiem na Cânion da Ronda oraz drugi punkt, skąd można zobaczyć ten sam kanion ale z innej strony: ten punkt nazywa się po prostu Mirante Cânion da Ronda.

Droga powrotna do Urubici zajęła nam ponad godzinę (70 km, tym razem droga na szczęście asfaltowa), a po drodze zajechaliśmy jeszcze na niewielki i zupełnie opustoszały wodospad Cascata da Barrinha. Drewniany pomost wiedzie wśród araukarii aż do samego wodospadu. 

Serra do Rio do Rastro

Serra do Rio do Rastro

Cascata da Barrinha

Inne ciekawe miejsca, które zostawiamy “na kolejny raz”

Jak zwykle nie udało nam się zobaczyć wszystkiego, ale ja akurat uważam, że lekkie poczucie niedosytu nie jest niczym złym. Zawsze można przecież wrócić. My musieliśmy tym razem odpuścić górską trasę Serra do Corvo Branco – chociaż mieliśmy ją w planach. Jednak po dokładnym sprawdzeniu okazało się, że szlak otwiera się dopiero w południe, a my jeszcze tego samego dnia musieliśmy dotrzeć do Guarda do Embaú na wybrzeżu, więc stwierdziliśmy, że nie wystarczy nam czasu. 

Serra do Corvo Branco to 30-kilometrowy kręty odcinek, częściowo wiodący drogą gruntową. Zdarzają się tam miejsca, gdzie nawet dwa samochody osobowe mają problem, aby się minąć, bo jest wąsko, po jednej stronie skała, a po drugiej przepaść. Marek gdy tylko to usłyszał, od razu chciał tam jechać 🙂 

Inne miejsca, których tym razem nie zobaczyliśmy to kolejne wodospady i kaniony z pięknymi górskimi widokami. Gdy już zwiedzimy całą Brazylię, wszystkie 26 stanów, to może nadejdzie właściwa pora na powrót do Serra Catarinense i obejrzenie wszystkich tych atrakcji.

Nasza pousada Kaiser Haus

Morro do Campestre