Amerykański tygodnik “The New Yorker” analizuje sytuację, w jakiej znalazła się brazylijska prezydent Dilma Rousseff. Czy jej kłopoty są normalne dla każdego przywódcy wielkiego państwa? A może jednak Dilma znalazła się w poważnych tarapatach? Kto jest jej sojusznikiem, a kto przeciwnikiem i co powinna zrobić, żeby uporać się ze swoimi problemami?

Pomocna dłoń Bidena

Media donoszą, że Dilma otrzymała zaproszenie z Białego Domu i natychmiast je przyjęła. Zaproszenie wystosował wiceprezydent Joe Biden, a szczegółowy termin wizyty zostanie dopiero ustalony. Dilma miała odwiedzić Stany już w 2013 r., jednak odwołała swoją wizytę po tym, jak ujawniono, że jej komunikacja była śledzona przez amerykańskie systemy szpiegowskie.

Teraz jednak brazylijska prezydent potrzebuje poparcia i nie zamierza go odrzucić, nawet jeśli przyszło ze strony amerykańskiej. “Prawdopodobnie nie wybaczyła Stanom, jednak nie może sobie pozwolić, aby odrzucić pomocną dłoń. Nie ma zbyt wielu innych opcji” – czytamy w artykule.

Poparcie dla swojej prezydent wyraża zaledwie 15% Brazylijczyków. Natomiast jej rządy za fatalne uważa ponad 60% (Datafolha). Tak słabe wyniki popularności ustawiają Dilmę w jednym rzędzie z najgorzej ocenianymi prezydentami w historii, m.in. zmuszonym do ustąpienia z urzędu Fernando Collorem (9%). Lula, w najgorszym dla siebie momencie w grudniu 2005, zanotował poparcie 28%. Natomiast gdy kończył swoją kadencję, miał poparcie rzędu 80%, co czyni go jednym z najpopularniejszych prezydentów na świecie. Dilma może na razie jedynie pomarzyć o takich wynikach.

Dilma w tarapatach

Niskie wskaźniki poparcia prezydent są wynikiem kilku czynników. Najgłośniejszym i najbardziej oburzającym dla opinii publicznej jest skandal korupcyjny w koncernie naftowym Petrobras. Jednak, jak uświadamia “The New Yorker”, skandale na tę skalę nie są w Brazylii czymś nowym. Autor artykułu, Nicholas Lemann, przypomina, że dziesięć lat temu wyszło na jaw, że wielu kongresmenów płaciło wyborcom za ich głosy. Po ujawnieniu tego faktu okazało się, że byli w to także zamieszani ważni politycy Partii Pracy, co przekreśliło im drogę do kariery, a stało się szansą dla Dilmy, którą tę szansę wykorzystała.

Poprzednik Dilmy, Lula, miał szczęście być prezydentem w czasach dobrej koniunktury gospodarczej. Jego programy pomocowe wydobyły miliony Brazylijczyków ze skrajnej nędzy, czym również zyskał masową popularność. Okres prezydentury Dilmy nie przypada już na tak korzystny gospodarczo okres. Ceny detaliczne spadają, wzrasta inflacja, real słabnie. Świeżo ukształtowana klasa średnia ma swoje wymagania i nie waha się ich głośno wyrażać. Dowodem na to są niedawne manifestacje przeciwko rządowi, w których wzięły udział miliony ludzi, przeważnie z klasy średniej.

Serce czy rozum?

Nie można uniknąć porównania Dilmy do Luli. Oboje wywodzą się z tej samej Partii Pracy (PT), Lula namaścił Dilmę na swoją następczynię i Brazylijczycy mu zaufali, wybierając ją na urząd prezydenta. Jednak jest pomiędzy nimi więcej różnic niż podobieństw. Lula pochodzi z biednej rodziny z Pernambuco, skończył zaledwie cztery klasy. Podejmując decyzje, kierował się raczej przeczuciem i intuicją, a nie analizą wielu danych. Dilma natomiast jest pracoholiczką, obeznaną z ekonomią i zwracającą uwagę na szczegóły. Jest wymagająca wobec siebie, ale też swoich współpracowników, którzy wiedzą, że mogą być wezwani do biura o każdej porze.

Lemann stawia tezę, że sposób zarządzania Luli lepiej sprawdza się w takim kraju, jak Brazylia. Tutaj władze stanowe mają potężne wpływy, a system polityczny ściśle ze sobą łączy politykę i gospodarkę. Tego systemu nie można zmienić w jedną czy dwie kadencje, być może zajmie to całe pokolenie. Ale, jak twierdzi dziennikarz, zmiana jest możliwa bardziej w wykonaniu polityka, który rozumie ludzi i ich potrzeby, który kieruje się intuicją i emocjami, a nie w wykonaniu twardego analityka, który planuje i wydaje rozkazy.

Źródła: The New Yorker, Datafolha