Młody amerykański misjonarz postanawia zamieszkać z rodziną w sercu amazońskiego lasu, z plemieniem Pirahã. Jak łatwo zgadnąć, jego celem jest ewangelizacja Indian. I tu zaczynają się niespodzianki.

Książka pełna pozytywnych zaskoczeń

Dotarcie do odległych amazońskich plemion i poznanie ich zwyczajów jest marzeniem wielu podróżników. Niektórzy z tych, którym się to udało, piszą potem mniej lub bardziej ciekawe książki na temat swoich wrażeń z kontaktu z rdzennymi ludami. Myślałam, że „Nie śpij, tu są węże!” Daniela Everetta będzie jedną z tego typu książek. Okazała się lekturą dużo bardziej wielowymiarową niż zwykła książka podróżnicza.

Daniel Everett przybył do brazylijskiego stanu Amazonas w latach 70. ubiegłego wieku. Chciał poznać kulturę ludu Pirahã, nauczyć się języka – żeby przetłumaczyć Biblię i ich nawrócić. Czytelnik spodziewa się lektury przepełnionej natchnionymi fragmentami, tudzież opisów nieuchronnej frustracji, bo plemię Pirahã opiera się próbom nawracania już od ponad 200 lat. Dostaje jednak coś zupełnie innego: fascynującą opowieść o życiu członków plemienia, które nasza cywilizacja określa jako „prymitywne”. Ale dokładniejsze poznanie Pirahã każe się zastanowić, czy to aby na pewno właściwe określenie.

Życie w rytmie amazońskiej przyrody

Indianie Pirahã żyją w malowniczym, ale i niewybaczającym błędów środowisku. Przyroda Amazonii jest przepotężna, wymusza podejście pełne pokory. Pirahã to rozumieją. Ich styl życia, a także język i system ich wierzeń, są zgodne z rytmem natury. Żyją dniem dzisiejszym, nie zawracają sobie głowy wydumanymi problemami, akceptują to, co ich spotyka. Nie przyjmują abstrakcji, jaką jest dla nich chrześcijański Bóg.

„Pirahã zbudowali swoją kulturę na tym, co jest przydatne w przetrwaniu. Nie martwią się tym, czego nie wiedzą, nie sądzą też, że mogą wszystko pojąć. Nie pragną również wiedzy i rozwiązań, które pochodzą od innych.”

Pirahã rozumieją Amazonię. Kąpią się w rzece, do której ktoś kilka metrów dalej wrzucił małpie wnętrzności i teraz ten kąsek rozszarpują piranie. Zachowują spokój w sytuacji, w której ktoś z Zachodu zaczyna panikować. („Nie będą chciały nas zjeść?” – zapytałem. „Nie. Tylko wnętrzności małpy” – odpowiedział Kóhoi). Dostrzegają czającego się w ciemności kajmana, podczas gdy idący przodem z latarką Amerykanin go nie widzi. Takich opisów jest w książce pełno. Pirahã nie potrafią odnaleźć się w dużym mieście, ale w amazońskim lesie są w domu, gdzie znają każdy kąt.

„Czy umiesz to jeść?”

Daniel Everett jest najczęściej cytowanym badaczem, jeśli chodzi o język i kulturę Pirahã. Spędził wiele lat, studiując te zagadnienia. Cały rozdział książki jest poświęcony kwestiom językowym. Ta część była dla mnie chwilami nieco nużąca, ale i tutaj autor wplatał barwne historie i anegdoty, więc absolutnie nie zalecam, żeby zupełnie pominąć ten rozdział, nawet jeśli ktoś nie jest zafascynowany językoznawstwem.

Pirahã są językowymi dyplomatami. Nie chcą wprawiać nikogo w zakłopotanie, częstując na przykład daniami, których ktoś nie lubi. Pytają tylko „czy umiesz to jeść / czy wiesz, jak to jeść?” Jeśli ktoś mówi, że nie umie, to kończy dyskusję – nie jest namawiany, żeby jednak spróbował. Szkoda, że niektóre z moich starszych cioć nie stosują podejścia Pirahã na rodzinnych spotkaniach! Gdy utrudzony dźwiganiem ciężkich gałęzi autor słania się na nogach ze zmęczenia, wojownik Pirahã zabiera mu ładunek ze słowami „daj poniosę, ty nie wiesz jak to nieść”. 

Rozdział o języku jest warty przeczytania także dlatego, że autor dzieli się refleksją na temat związku języka z kulturą. Zgadzam się w 100% z jego twierdzeniem, że nie da się tak naprawdę nauczyć języka, jeśli jednocześnie nie mamy pojęcia na temat społeczności, która się nim posługuje. Ilustruje to anegdotka: autorowi zamarzyła się sałatka, ale skąd ją wziąć w środku lasu? Po wielu tygodniach samolot dowiózł potrzebne składniki i gdy Daniel delektował się sałatką, odwiedził go ktoś z wioski Pirahã. 

„Pirahã nie jedzą liści” – poinformował mnie – „dlatego nie mówisz dobrze naszym językiem. My, Pirahã, mówimy dobrze naszym językiem i nie jemy liści”. 

 

Odszedł, myśląc najwyraźniej, że właśnie dał mi klucz do nauki ich języka. Twierdziłem jednak, że zależność między jedzeniem sałaty a językiem pirahã jest co najmniej niezrozumiała. Co on, u licha, miał na myśli? Związek między tym, co zjadłem, a językiem, którym mówię? Niedorzeczne. Słowa te nadal nie dawały mi spokoju, jak gdyby uwagi Xahópati zawierały w sobie coś pożytecznego, gdybym tylko potrafił jakoś je rozgryźć (…)

 

Podobnie jak z większością niezwykłych rzeczy, które obserwowałem lub słyszałem u Pirahã, zdałem sobie w końcu sprawę, że Xahóapati powiedział mi więcej, niż byłem tego świadom; że mówienie w ich języku to życie w ich kulturze.

Nawrócenie

Daniel Everett był początkowo pełen pasji i przekonania, że uda mu się to, czego nie dokonało wielu przed nim: przekaże Indianom Pirahã chrześcijańską dobrą nowinę i ich nawróci. Opowiadał im historię własnego nawrócenia, co spotkało się z typową w tym plemieniu reakcją, czyli gromkim śmiechem. Nagrał dla nich fragmenty Nowego Testamentu w ich języku. I co? Bez rezultatu.

Nie mam pojęcia o nawracaniu (szczerze mówiąc wydaje mi się to dość męczące, dla obydwu stron), ale autor daje wskazówkę jak to robić: można na przykład wykazać, jak beznadziejne było czyjeś życie przed nawróceniem i jak bardzo zmieniło się ono na plus, już po fakcie. Ale jak to zrobić, jeśli „nawracana” grupa ludzi czuje się szczęśliwa i w żaden sposób nie daje sobie wmówić, że jest inaczej?

Jeśli naszym kryterium będzie skuteczne nawrócenie Pirahã na chrześcijaństwo, to trzeba przyznać, że autor poniósł sromotną klęskę. Oto słowa członka plemienia:

„Pirahã wiedzą, że opuściłeś rodzinę i swoją ziemię, aby przybyć tu i zamieszkać z nami. Wiemy, że robisz to, aby opowiedzieć nam o Jezusie. Chcesz, żebyśmy żyli jak Amerykanie. Ale Pirahã nie chcą żyć jak Amerykanie. Lubimy pić. Lubimy mieć więcej niż jedną kobietę. Nie chcemy Jezusa. Ale ciebie lubimy. Możesz z nami zostać. Ale nie chcemy więcej słyszeć o Jezusie. Dobrze?”.

Zaskakującą konkluzją książki jest to, że Daniel Everett sam doznał przemiany – z gorliwego misjonarza w człowieka, który w pewnym sensie przyjął optykę ludu Pirahã:

„Odrzucenie Ewangelii przez Pirahã sprawiło, że zacząłem kwestionować moją własną wiarę.(…) Kolejną przeszkodą nie do pokonania był mój rosnący szacunek do Pirahã. Tak wiele w nich podziwiałem. Byli bardzo niezależni. Woleli, abym przeniósł się ze swoim przesłaniem gdzieś indziej. Nie zamierzali kupować tego, co miałem im do sprzedania.

 

Wszystkie doktryny i przekonania, które były dla mnie drogie, w tej kulturze nie miały żadnego znaczenia. Uważali je za zabobon. Ja również coraz częściej traktowałem je w ten sposób.” 

Kim są Pirahã

To zbieracko-łowieckie plemię, żyjące w brazylijskim stanie Amazonas na brzegach rzek Marmelos i Maici. Sami nazywają siebie Hi’aiti’ihi (dosłownie „prości” – to co obce jest według nich „krzywe”). Obecnie ich społeczność liczy, według różnych źródeł, od 200 do 800 osób. Więcej przeczytacie w Wikipedii TUTAJ.


Dziękuję wydawnictwu Copernicus Center Press za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Tytuł: „Nie śpij, tu są węże!”

Autor: Daniel L. Everett

Wydawnictwo: Copernicus Center Press

Ilość stron: 330