Nie ma w Brazylii miejsc, o których mogłabym powiedzieć, że mi się nie podobają. Dlatego tak ciężko jest wybrać 3 ulubione. Ale oto są.

1. Stan Bahia

Gdyby istniała reinkarnacja, to ja pewnie w poprzednim wcieleniu byłabym baianą. Tak dobrze się czuję w Bahia. Dla mnie to niesamowity, magiczny stan, jedyny taki w Brazylii. Życie płynie tu niespiesznie – niestety sprawia to, że baianos mają w pozostałej części kraju opinię leniwych. Takich, którzy by tylko leżeli w hamaku i sączyli wodę z kokosa, piwo albo coś jeszcze mocniejszego. W hamaku na plaży można poleżeć, owszem, bo plaże w Bahia są jednymi z najpiękniejszych w całej Brazylii, dla mnie naj. Długie wybrzeże tego stanu daje szeroki wachlarz plażowych możliwości. Od dość zatłoczonych plaż w Salvadorze, po opustoszałe plaże na południu.

Kocham Salvador – miejsce pełne afrykańskich wpływów i rytuałów. Gdy 3 lata temu byłam tam na święcie boginii wody Iemanjá, mogłam tej magii prawie dosłownie dotknąć, wpychając się w tłum wiernych, oddających cześć boginii. Te obrzędy, muzyka, stroje – jakby przeniesione z innego świata, który w Bahia wydaje się bardzo naturalny i na swoim miejscu. Capoeiristas na każdym rogu – część z nich rzeczywiście zabawia turystów i kasuje za zdjęcie z nimi, ale sporo grup robi to tylko dla siebie, ciesząc się grą-tańcem, nie zwracając uwagi na turystów. Afrykańskie bębny Olodum i innych szkół perkusyjnych – gdy słyszy się te dźwięki idąc starówką Pelourinho, nogi prawie odrywają się od ziemi, lewitując w kierunku, skąd dochodzi muzyka.

Bahia to jedyny stan, gdzie można spełnić marzenia. To stąd pochodzą wstążki fitas do bonfim, które wiążemy na nadgarstku, a gdy przetrą się i opadną, nasze życzenia się spełnią. Wprawdzie fity można dostać w całej Brazylii, ale pochodzą właśnie z Bahia.

Poza Salvadorem, moje drugie ukochane miejsce w Bahia to małe miasteczko Itacaré na południu. Najbardziej bajkowe plaże, jakie można sobie wyobrazić. A gdy oddalimy się trochę od wybrzeża, Bahia pokazuje swoje mniej oczywiste oblicze: płaskowyż Chapada Diamantina z malowniczymi krajobrazami, wodospadami i jaskiniami.

No i z Bahia pochodzi mój ulubiony aktor, Wagner Moura 🙂

Zdjęcia z Bahia >> GALERIA

2. Paraty

Gdybym teraz znowu jechała do Rio, to spędziłabym w mieście zaledwie 1-2 dni, tyle tylko żeby skoczyć na zakupy do Shopping Rio Sul, a potem wsiadam w autobus albo samochód i jadę prosto do Paraty. To najbardziej urocze miasteczko, jakie widziałam w Brazylii. Kolonialne centrum historyczne z brukowanymi wąskimi uliczkami, po których niewygodnie się chodzi nawet w klapkach, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Za to fajnie jest podziwiać kamieniczki i kościoły nad zatoką albo zaglądać do sklepów z regionalnymi produktami, w tym z cachaçą pędzoną w małych wytwórniach w okolicy. Moja ulubiona to „Gabriela”, której nazwa pochodzi od imienia bohaterki powieści Jorge Amado z Bahia (okazuje się, że moje 2 ulubione miejsca mają ze sobą coś wspólnego  🙂 ) Gabriela to cachaça doprawiana goździkami i cynamonem.

W Paraty miejskie plaże nie nadają się za bardzo do kąpieli, dlatego jeśli ktoś chce na plażę, to wsiada w autobus i jedzie niecałe pół godziny do Trindade. Albo jedzie na wodospady, z których można zjeżdżać na pupie, a jak ktoś bardziej wygimnastykowany to na nogach. A ląduje się w jeziorku na dole, potem można się wspiąć i zjechać znowu i znowu. W okolicy są również wytwórnie rzemieślniczej cachaçy (artesanal), ale to może lepiej po wycieczce na wodospady.

Dla mnie w Paraty najfajniejszy jest całodzienny rejs statkiem po zatoce, z przerwami na pływanie oczywiście. Byłam na takich rejsach w wielu miejscach w Brazylii, ale tu jest jakoś tak wyjątkowo malowniczo. Te wzgórza, prywatne wysepki i pocztówkowy widok na kolonialne Paraty z perspektywy zatoki.

A po powrocie z rejsu wieczorem lubię pójść na kolację do restauracji Caravelas albo na giga-drinka do Wagnera, który prowadzi bar Arte & Cachaça.

3. Lençois Maranhenses

Miasta o nazwie Lençois są w Brazylii co najmniej dwa i warto to sprawdzić przed wyjazdem, bo znajdują się w zupełnie różnych miejscach. Obydwa zresztą są dość znane turystycznie. Lençois w stanie Bahia to baza wypadowa do parku narodowego Chapada Diamantina, a Lençois Maranhenses to park narodowy w stanie Maranhão. I o ten ostatni mi tutaj chodzi.

Lençois po portugalsku znaczy „prześcieradła” bo podobno z góry ten teren wygląda jak suszące się na słońcu prześcieradła. Nie miałam okazji obejrzeć tego widoku z góry, ale i z ziemi wygląda naprawdę imponująco. Lençois to rozległy obszar wydm, w których tworzą się sezonowe jeziora z deszczówki. Dlatego nie każda pora roku nadaje się do tego, aby podziwiać to miejsce w całej okazałości.

Najlepiej pojechać tuż po porze deszczowej, czyli od lipca do września. Nie wiem czy potem w jeziorach są jakieś śladowe ilości wody, czy po prostu zostaje sama pustynia. Bez jezior nie ma efektu. A po opadach, park wygląda jak miejsce przeniesione prosto z bajki. Gdy docieramy samochodem terenowym do pierwszej wydmy, zatrzymujemy się u jej stóp – jeszcze nic nie widać – nie można się przygotować na widok, który czeka po wejściu na wydmę. Po prostu zapiera dech w piersiach i zatyka z zachwytu. Po horyzont, jak okiem sięgnąć, żółty piasek i odbijające się w wodzie słońce. Najlepsze jest to, że w jeziorach można się kąpać i w niektórych jest całkiem głęboko, to nie są jakieś tam kałuże.

Słyszałam, że można przejść przez cały teren parku z przewodnikiem – samemu lepiej nie, bo te wydmy są ruchome i przemieszczają się wraz z wiatrem. Taka wycieczka zajmuje kilka dni i nocuje się podobno w wioskach lokalnych społeczności.

Jeśli nie wybieracie się do Brazylii i do stanu Maranhão tuż po porze deszczowej, to polecam film „Casa de Areia”, który był kręcony w Lençois Maranhenses. Można mieć już pewne wyobrażenie tego, co nas czeka w tym niezwykłym miejscu.

Zdjęcia z Lençois >> GALERIA