Brazylia jest już na drugim miejscu na świecie, za Stanami Zjednoczonymi, pod względem liczby zakażonych koronawirusem. Oficjalnie ich ilość wynosi dziś prawie 350 tys. i rośnie w zastraszającym tempie.

Koronawirus w liczbach

Według danych ze strony worldometers.info, która na bieżąco aktualizuje statystyki dotyczące pandemii, liczba chorych na koronawirusa w Brazylii wynosiła w niedzielę ponad 349 tys., z czego 22 tys. osób zmarło, a 142,5 tys. wyzdrowiało. W ciągu 24 godzin zarejestrowano ponad 16,5 tys. nowych przypadków zakażenia i to w sytuacji, gdy testów wykonuje się bardzo mało. Jeśli słyszymy krytykę na zbyt małą ilość testów w Polsce (19 tys./mln mieszkańców), to trzeba wiedzieć, że w Brazylii jest ich jeszcze mniej (3 tys./mln).

Spośród wszystkich chorych na COVID-19 umiera 6,4%. Ofiary śmiertelne zanotowano już we wszystkich stanach. Najwięcej zarówno chorych jak i zmarłych jest w stanie São Paulo (80,5 tys. chorych i 6 tys. zmarłych), na drugim miejscu jest Ceará (35 tys/2 tys.) i Rio de Janeiro (34,5 tys./4 tys.). 

Pierwszy przypadek koronawirusa w Brazylii zanotowano 24 lutego u 61-letniego przedsiębiorcy z São Paulo, który wrócił z podróży do włoskiej Lombardii. Potem pojawiły się kolejne przypadki osób, które przywiozły chorobę zza granicy, ale wkrótce zaczęły pojawiać się lokalne zakażenia, a od 21 marca Ministerstwo Zdrowia przyznało, że w Brazylii epidemia szerzy się w sposób niekontrolowany, a do zakażeń dochodzi poza ogniskami choroby.

„No cóż, takie jest życie”

Jeszcze 15 maja ilość przypadków wirusa w Brazylii wynosiła 202 tys., a Brazylia była na 6. miejscu na świecie pod względem liczby zakażonych. W ciągu kilku dni przegoniła w tej niechlubnej statystyce wszystkie kraje, poza USA, ale pewnie wkrótce i to się jej uda. Wiele osób, w tym ja, patrzą z przerażeniem na statystyki. Jest jednak osoba, która sprawia pozory, jakby te liczby nie robiły na niej żadnego wrażenia: prezydent Jair Bolsonaro.

Od początku pandemii Bolsonaro nazywał koronawirusa „grypką” i lekceważył zasady dystansu społecznego, krytykując gubernatorów stanów za ich wprowadzanie. Przekonywał, że życie powinno toczyć się tak jak zwykle, bez żadnych ograniczeń. Najważniejsza jego zdaniem jest gospodarka. Swoje opinie wypowiadał jednak nonszalanckim tonem, który pozwala wątpić w jego troskę o los obywateli, za których jest odpowiedzialny. 

Refleksje prezydenta na temat wirusa: „Przykro mi, że ludzie umierają ale cóż, takie jest życie. Wszyscy kiedyś umrzemy”W kwietniu, gdy liczba ofiar wirusa w Brazylii przekroczyła 5 tys. (czyli więcej niż w Chinach) Bolsonaro odpowiadał dziennikarzom: „No i co z tego? Przykro mi, ale co mam waszym zdaniem zrobić? Nazywam się Mesjasz, ale nie dokonuję cudów” (drugie imię prezydenta to Messias).

Nie zgadzasz się? To do widzenia.

Cudów nie dokonał też minister zdrowia Luiz Henrique Mandetta. Nie zgadzał się z Bolonaro na temat sposobów walki z wirusem i zalecał społeczną izolację – stracił stanowisko 16 kwietnia. Na jego miejsce powołano onkologa Nelsona Teicha, który utrzymał się w rządzie przez miesiąc. 15 maja sam podał się do dysmisji. Nie przedstawił oficjalnych powodów swojego odejścia ze stanowiska, ale w publicznych wypowiedziach dystansował się od polityki prezydenta. 

Z Bolsonaro nie zgadza się też większość Brazylijczyków. Dają temu wyraz nie tylko w „panelaços”, czyli hałaśliwych protestach, ale także w sondażach. Datafolha podała w kwietniu, że 76% Brazylijczyków popiera działania wprowadzone przez gubernatorów (izolacja), a 33% tak jak Bolsonaro chce zniesienia wszystkich obostrzeń. Gdyby jednak nie było żadnych ograniczeń w kontaktach społecznych, to na koronawirusa mogłoby umrzeć nawet 2 mln Brazylijczyków – takie prognozy podali w marcu naukowcy (podaję za wikipedią). Brazylijczyków zapytano też o to, czy Kongres powinien zacząć procedurę impeachmentu prezydenta. 45% powiedziało tak, 48% nie.

Zdjęcie: Tribuna de Ituverava